czwartek, 30 listopada 2006
List do Saikolizy
Saiko, kocham ? Tak, to jak instynkt, rozumu, czucia, dotyku. Pierw było czucie Twój głos, pytanie o teczkę, czarną, nie wiem co było znakiem. Później rozum, - zobaczyłem Twoją wyobraźnię - Drowning by Numbers, później dotyk, poczułem Twój głos, fizycznie, blisko. W głosie jest wiele luk, tajemnic, bólu, radości. Później było czekanie, łączenie myśli, głosu, wyobraźni, Twój zapach, bliskość, na jeden ułamek czasu. Czekanie, na Ciebie, odczuwanie rozmowy, rozumienia, słuchania. Mam jeszcze trochę talentu, to też dar, kocham go w sobie. Chcę go Tobie dać, dawno tego nie czułem. Bliskość, rozumu, ciała – tak, nie znam Twojej nagości – i nigdy jej nie będę znał, nawet jeśli miliony razy będę na nią patrzeć, dotykać. Otwartość, zgoda na wszystko, co jest w Tobie. Pożądanie, pragnienie – dlatego, że to Ty. Kocham Ciebie, bo i Ty będziesz mnie kochać. To się nie kończy, może w nas umrzeć – ale na pewno zawsze jest zaczynaniem, rodzeniem – bo jest życiem. Nie, nie zależy od słowa znam, bo to by znaczyło, że można znać, wiedzieć. To też nie jest dla czegoś, bo zawsze mogło by być ‘czegoś’ za mało. Cierpliwość .... tak, ale nie bez Ciebie, bez bliskości. Fizyczność ? Tak ! ale to tylko siła, kochanie, to wybranie jej w Tobie, dla Ciebie, to bliskość po wybuchu siły, która wtedy jest już dotykaniem tajemnicy. Jeszcze Ciebie nie znalazłem. Jesteś moim szukaniem, siebie w Tobie, Ciebie we mnie. Jesteś sylwetką, niewypatrzoną w pubach, lipcowych ogródkach na Piotrkowskiej, jesteś zapachem , który przepłynął w czerwcowe przedpołudnie (przechodziłaś przez ulicę, nie mogłem dogonić, światło zmieniło się na czerwone). Jesteś, rozmawiam z Tobą w pustych pokojach, w niespane noce (trzymam głowę na prześcieradle, oddaję Tobie poduszkę). Jesteś, spotkamy się przed latem.
List do Leworęcznej Kobiety. część Nr 1
Przestała mnie dziwić antynomia Kanta, antynomia jego dnia. Odważne myśli, złożone w system - silny, spójny. Ślad chaosu, oszukania chaosu - niepokoju odczuwania go, szukania dotyku nieoznaczenia i jego uporządkowanie pór dnia, synchroniczność chaosu z porami dnia. Kaliska - prawie zawsze ta sama pora, prawie zawsze ten sam stolik, prawie zawsze ten sam smak kawy. Na metalowym blacie kapelusz, popielniczka, filiżanka, zapalniczka, sterta kartek, pióro wieczne - w dłoni albo na stoliku. Prawie zawsze wyjście wymuszone, do ludzi, do niezdziczenia.
Moja Jaskinia
Miejsca stałe: klawiatura alfanumeryczna na wysuniętym blacie długiego stołu klawiatura MIDI na metalowym, czarnym stojaku kanapa z poduszkami, posłanym posłaniem, książkami, notatkami, wydrukami kuchnia
Miejsca otwarte: półka z książkami okno drzwi
Miejsca odnawiania: szklana klatka z prysznicem pralka
Miejsca odłożone: szafa z ubraniami półka z płytami suszarnia
Miejsca zapomniane: strych pudła
Miejsca magiczne:przestrzeń snu Tuu (kota)
Miejsca doraźnego czytania: sedes przejście z pokoju do przedpokoju
Miejsca wolne: lustro podłogi w pokoju
Miejsca odtwarzania: organy Farfisa (w restauracji)
Miejsca zbuntowane: kurz na szybach kurz na podłodze zlewozmywak
Moje otaczanie, przyzwyczajanie, zubożenie: obrazów, dźwięków, geografii. Nie o mnie, w sprzeczności z moim o mnie wyobrażaniem. Antynomia Kanta, dnia Kanta. Twoje zdania: sprzeczności tęsknień azylu, złagodnień z szukaniem niepokoju, kresu, mentalnej zagłady. Twoje zdania: podstawienia, topologiczne odwzorowania znaków, słów w sprzeczności, antynomie. Artykulacja szukania, gubienia, bezradności. Absurd schronieniem przed niepokojem. Utrata poglądu poglądem, przez oglądanie myśli nie swoich jak swoje, dla niewybrania, osaczenia umysłu dla jego uwolnienia. Dreszcze z zimna znaczeń zamiast sylogizmów.
Stolik obok: Pan: łysy, przysadzisty, w podkoszulce typu T, sprana zieleń. spokojny, wesoły twardziel. wiek: 43 lata i uczennica, długie, jasne włosy, szczupła sylwetka, podkoszulka bez dolnej części. wiek:19 lat
Uczennica poprawia włosy, zakłada je za ucho (lewe), opuszcza: za ramiona - zmienia kierunek opuszczania - piersi. Bawi się nimi, skręca, czesze dłońmi, głaszcze. Słyszę fragmenty rozmowy. On tłumaczy, ze nie zna jej dobrze, że nie można tak od razu, wszystko. Ucieka, ona goni.
Uczysz mnie. Uczysz mnie obojętnienia, nieczekania, wszystkojedności. Uczysz przekonania o niezależności - mam być, nie gonić - wjaśniania, że mnie nie ma. Uczysz mnie mojej naiwności, ślepego zaufania w nią, w jej czystość - przez wyśmianie jej, odrzucenie, wrócenie do niej.
Obrazem odwzorowań mogą być odwzorowania. Istnieją przestrzenie, których punktami są przestrzenie, odwzorowania. Istnieją procesy, które każdemu punktowi dziedziny, przeciwobrazu przypisują coraz to inne odwzorowania, funkcje, zmienne losowe. Pozorność skomplikowania, ogólność ułatwieniem dowodzenia, szukania idei, chowania w sobie wyjątków, szczególności. To nie moje doświadczenia, to doświadczenia mojego umysłu. Odszukiwanie zrozumienia, prostoty - świadomość, że rozwikłanie tajemnicy tworzy tajemnicę, inną, nie zawsze o tamtej, pierwszej, rozwikłanej, nie dla tego samego, nie o tym samym.
List do Leworęcznej Kobiety. część Nr 2
Twoje zdania: znajduje w nich Twoje wojny, przekraczania, samotności. Kocham ten Ciebie obraz - zdaje się być zapisanie rozmowy - tej, którą każdy chłopiec, mężczyzna rozmawia z szukaniem Kobiety - wpisuje się ona w niego jak najdoskonalsza tkliwość. Im bardziej sprzeczny, im więcej w nim sprzeczności tym bliższy. Im do niego bliżej, tym trudniej nie wołać, tym trudniej nie szukać w nim doświadczalnej, fizycznej czułości, sprzecznej z jego organicznością, niematerią. Fizyczny ból z nieoznaczenia nieobecności. Uchwytność, której mniej, do której dalej im doskonalej poznawane jej odczuwanie.
Nasze rozmowy, jak zabijanie milczenia na randce technokraty z urzędniczką.
Uczennica wsysa się w twardziela, krzyżuje swoje ramiona z rękawami jego podkoszulki.
Nasze rozmowy, jak nie od nas, jak nie nasze, na przekór, jak znak życia, tego w Tobie, co staje się później moim czytaniem - oddzielenie Twojego pisania od Ciebie, zawłaszczenie, nazywasz to aresztowaniem.
Przerwałem przepisywanie - przeszedłem z jednego stałego miejsca: klawiatura, do drugiego: kuchnia. Szybko, powiew, poczułem zapach włosów, jakbyś przeszła obok.
Uczysz mnie zapominania o zdaniach z przebudzenia, nie mylenia mojej koszuli, powieszonej na krześle, z Twoją sukienką - powieszoną na krześle. Harmonia, nie seksualność, bezpodmiotowa, a obok sen o dziewicy. Mój umysł, moje obrazy, przedstawienia, jak oczy w myśleniu o Twoim pisaniu - więcej niż dla supermena pornografia - Twoje zdania. Ślady jedynego bliskiego mi obrazu kobiety, ślady śladów - Twoje pisanie: moja pornografia, jeden zeszyt, jedna okładka, jedno zdjęcie.
Przede mną, przy złączonych stolikach usiedli studenci, z Portugalii (CamerImage). Zrzucili kartki z listem do Ciebie, podnosili je, bardzo ładna, niska dziewczyna popatrzyła na litery, nie mogła ich przeczytać, może znalazła mozół pisania, głupotę zamysłu przepisania ich, wysłania na serwer. Protokół HTTP, blog.
Nauczyłaś mnie nie gonić, nie szukać wzajemnień, Twojego imienia, głosu, spotkania, pożądania.
Bawi mnie teraz kontekst listu, jesteś w nim figurą blog artu, odniesieniem, opowiadaniem iluzji o iluzji. Bawi mnie moja złośliwość, wypisanie do Ciebie listu w strukturę draki. Ciebie nie ma, nie mogę Ciebie dokuczyć, dokuczam swojej myśli o Tobie, przywołuje własne ośmieszenie, odrzucenie: redukcja atrybutów, zostaje jeden punkt, jedyne prywatne odniesienie mnie do mojej tożsamości, ma być niczym, bez koloru, osoby, osobowości, języka - bez tego wszystkiego, co ma związek z ‘pozamną'. Dla abstrakcyjnego podmiotu czytającego jesteś moim wymysłem, nawet gdybym zaczął teraz krzyczeć, obleśnie nazywać Ciebie kurwą, pizdą, wszetecznicą,- nic by się nie stało, jesteś zmyślona, jesteś elementem gry w wyobraźnię.
Zmieniam Ciebie w jarmarczny wątek, mydlaną, łzawą fabułę o nie spełnianiu czekania. Im bliżej jemu (abstrakcyjnemu podmiotowi czytającemu) do takiego odczytania, tym bliżej mnie do zrozumienia, że jesteś wymysłem, przeczytaniem, odczytaniem. Przecież dla niego (podmiotu) równie dobrze nasze pisanie może skleić się w prowokację jednej osoby, w jeden dramat, a później, po sklejeniu, oderwie jedno od drugiego, tak, jak odrywa się osoby dialogu od ich autora.
Bawi mnie myśl, ze może się to stać dla mnie dokuczliwe, to jak zostać widzem napisanego przez siebie teatru.
Moja jaskinia, powietrze poza miejscami stałymi, chaos - uciekanie z niego do niego. Nie mam już myśli o ocaleniu, tej łatwej myśli, jak lep, że jesteś, że odnalezienie, że koniec alienacji, ze myśl o dotyku staje się dotykiem. Nie szukam w pamięci Twojej twarzy.
Otworzę drzwi chućliwej kobiecie, adrenalina ciekawości czy zdejmie majtki, ja siedzę na krześle, patrzę, prowokuje ją natręctwo mojego znieruchomienia - obojętność: signum męskości, siły.
Zapominam o nieskończoności nie zapamiętania twarzy, zapachu, kształtu, ruchu. Odkryję dawanie słodyczy, tandetnej liryczności - usprawiedliwienia bezwstydu: zakłamania, że wielki, sterczący kutas nie istnieje - jest przecież sprzeczny z aseksualnością mojej brzydoty, podle inteligenckich rysów.
środa, 29 listopada 2006
Kobieta, której nie ma. Rozmowy o niej
Saikoliza, która jest, dzisiaj wieczorem, w K., przy stoliku, którego kształt przypomina zarówno penisa jak i zaokrągloną strzałę (nie oznacza to, że dowolny symbol graficzny obrazujący penisa przypomina dowolny symbol graficzny określający strzałę) zapytała:
A gdzie 'NIE MA' "kobiety, której nie ma?". W jaki sposób jej 'NIE MA'? I gdzie jest, skoro nie ma jej tam, gdzie jej nie ma?
Zamiast odpowiedzi.
Jest cukier - nie ma cukru, jest deszcz - nie ma deszczu, jest kobieta - nie ma kobiety
jest cukier, którego wcześniej nie było bo nie dowieźli z hurtowni
jest deszcz, który padał wczoraj
jest kobieta, której nie ma w ogólnoludzkim wykazie kobiet
nasyp, proszę, Kochana, cukier padał deszcz na Twoją twarz jesteś Kobietą, której nie ma tu, w pamięci, w obrazie, głosie - kino domowe: ciemny ekran, szum z głośników
nie ma Ciebie, jesteś niedotykalna, niezapamiętywalna, nie ma Ciebie w sposób ciągły, równie absurdalny jak Twoje istnienie - w znakach, słowach, mówieniu, czytaniu
Kobieta jest tam, a tam nie jest tu, tu zdaje się być, jak obszar, miejsce, przestrzeń dziwaczna, moja jaskinia - kot śpi suszę włosy pisaniem zdań - tu. Tuu to imię mojego kota
Kobieta, której nie ma. Rozmowa trzecia.
Było już sporo po północy, śnieg padał od wieczora, pierwszy, grudniowy śnieg. Półotwarte okno, zasłonięte roletą, białe światło, z zapachu śniegu i ciszy, dziwnej - ten sam, co każdej nocy rytm,- tylko echo, spowalniało dźwięki, ciszyło.
Kobieta, której nie ma. Śpisz ?
Ja. Nie, słucham, jak oddychasz.
Kobieta, której nie ma. To wiedziałeś, że nie śpię?
Ja. Podglądałem Twoje niespanie, wiesz, chciałem zgadnąć, poczuć co Ci się myśli. Takie, tam. Wcale nie z ciekawości, chciałem.
Kobieta, której nie ma. Oddychałeś, jakbyś spał. Udawałeś ?
Ja. Tak chciałem. Azyl. Taka cisza, półsenna.
Kobieta, której nie ma. Dlaczego się odsunąłeś ?
Ja. Nie wiem, może dlatego, że nie spałem, słuchałem, chciałem Twojego dotyku, byłaś gdzieś, daleko.
Kobieta, której nie ma. Nie, nie byłam, jestem po prostu zmęczona, obudziłam się, nie mogę zasnąć.
Ja. Może coś Ci przynieść, podać ?
Kobieta, której nie ma. Nie, zostań, przysuń się do mnie.
Ja. To opowiem Ci bajkę?
Kobieta, której nie ma. Nie bajkę, opowiedz mi o tym, dlaczego się odsunąłeś. Dlaczego, jak chciałeś dotyku, to nie wtuliłeś mnie ?
Ja. Przecież wiesz, kocham Twój dotyk, nawet kiedyś powiedziałaś, że go rozumiem, boje się, czasami, że go nie chcesz, ze tylko, tak, żeby nie urazić.
Kobieta, której nie ma. Masz pierdolca, to Ty czasami unikasz dotykania, uciekasz, nie ja, ja lubię z tym zasypiać, czuć, że jesteś.
Ja. Lubisz, ta cudowna asymetria naszych odczuć.
Kobieta, której nie ma. Proszę, nie teraz. Opowiedz o dotyku. Opowiedz, tak, jak opowiadałeś kiedyś o mnie, o moich włosach, oczach, policzkach. Powiedz, jakbyś mnie miał opisać samym czuciem.
Ja. Dlaczego opisać, a nie poczuć, dotknąć ?
Kobieta, której nie ma. Jedno nie wyklucza drugiego. A moje dłonie ?
Ja. Głupieję teraz, nie wiem jak to mówić. Nie potrafię teraz, jak wywołany uczeń. Dobrze, dobrze, powiem. Wiesz o swoich dłoniach, wiesz, że prawie takie są dla mnie, może Ty mnie ich nauczyłaś? Nie wiem. Są Twoje, bardzo Twoje. Kiedyś pomyślałem, że są jak idea łagodności, zastanawiałem się czy masz w sobie taką łagodność, nie wiem. To takie kretyńskie, ale pewnie zauważyłaś, nie lubię jak coś nimi dźwigasz, lubię jak malujesz paznokcie, a później przecierasz je kremem.
Kobieta, której nie ma. Lubisz ? tylko ?
Ja. Przecież czujesz teraz moje dłonie ?
Kobieta, której nie ma. A brzuch, dotknij, powiedz ?
Ja. To jeszcze bardziej idiotyczne, wiesz, w tym całym gównie, co jest miedzy ludźmi, zawsze mi się wydawało, ze tu, w tym naszym byciu, kochaniu się, dotyku, nie jesteśmy egoistami, że zawsze czuję co chcesz, że to jest doskonalsze od rozmowy, że nie czuje podniecenia, gdy go nie chcesz.
Kobieta, której nie ma. To dlaczego się odsunąłeś ? Dlaczego mówiłeś, że boisz się, że ja tego nie chcę ?
Ja. To taka schizofrenia, byłaś i tu, i tam, gdzieś półsennie.
Kobieta, której nie ma. Mówiłeś, półsenna cisza.
Ja. Tak, kochaliśmy się, tam, gdzieś. Wiesz, to nawet nie było z pamięci, nawet nie fantazje, takie wywoływanie obrazów. Kochałem się z Tobą, czułem to, jeśli to w ogóle jest jak realne, to takie było. Leżałaś tu, poczułem, że możesz to zobaczyć, kurwa, gdyby to była inna, jakaś, ale to Ty, z Tobą, a przez to, że leżysz, tutaj, to poczułem jakbym był z kochanką, w tej wyobraźni, niby śnie, że jak zdradzanie, że to przeciw, przeciw temu, przeciw nam. Śpisz ?
Kobieta, której nie ma
Kartki K.W.
Masz chwile szczęśliwe. Nigdy ich jeszcze nie wziąłeś, nie odebrałeś od czasu. Wiesz, że są, znasz ich kolor, dźwięk, zapach, temperaturę (światła, powietrza). Są Twoje, choć nigdy jeszcze nie zdarzyły się, nie przeminęły. Są jak nie napisane książki, o których wiemy tylko, że nie ma ich jeszcze wśród tych przeczytanych i nieprzeczytanych. Są jak akordy, których nikt nie zagrał, a słyszymy, że niepełno bez nich w sonatach, nokturnach, walcach, bluesach.
Jest chwila czerwca, pory gdy wiosna nie stała się jeszcze latem, gdy nie ma jeszcze pełni, choć dojrzewają zboża, truskawki, maliny. Powietrze już ciepłe, ale jeszcze nie pali, lipy szykują się do kwitnienia, wieczorne powietrze pachnie różami, sianem, daleko za horyzontem pierwsze błyskawice letniej burzy. Jest chwila pierwszego znaku wiosny, nad topniejącymi śniegiem, z pierwszym ciepłym wiatrem, zapachem odżywania. Jest przebudzeniem, chłonieniem powietrza, pierwszą zielenią, powrotem ptaków. Jest chwila z zimowej nocy, zaśnieżonej, czystości mrozu. Jest z nią szukanie ciepła, bliskości. Jest zapatrzeniem w ogień pieca, smakiem herbaty z cytryną, nadzieją na schronienie. Jest chwila pierwszego dnia jesieni, z zapachem orzechów, niezielenią drzew, zdziwieniem że już nie lato. Kobieta, której nie ma. Rozmowa druga.
Światło było mdłe, żółte, blade, rozmywało kolory, cienie. Mała, podła stacja benzynowa, bar - nad ranem, jeszcze przed świtem.
Kobieta, której nie ma. Sen ?
Ja. Tak, sen. Byłaś
Kobieta, której nie ma. Ja ?
Ja. „Wsteczne uświadomienie".
Kobieta, której nie ma. Jakie ? Wsteczne ?
Ja. Tak, teraz wiem, że tak było, Ty.
Kobieta, której nie ma. Nie wiedziałeś ?
Ja. Nie wiedziałem. Byłem gdzieś, tam. Zero obserwacji, podglądania. Rozumiesz ?
Kobieta, której nie ma. Zawsze tak jest, to przecież jak życie, gdzieś tam z życia wzięte. Pijesz kawę, teraz, czy podglądasz siebie, jak pijesz ?
Ja. Teraz ? Jak jestem sam, z kawą, to jestem, piję, czuję smak, zapach, ziarna. Teraz , nie wiem. Zapomniałem o tym.
Kobieta, której nie ma. Pijesz.
Ja. Ty to widzisz, przypomniałaś mi o tym. Pamiętasz swoją twarz ? Widzisz siebie teraz ?
Kobieta, której nie ma. Pamiętam lustro, patrzę na siebie. Pewnie czasami i stroję do niego jakieś tam miny. No dobrze, wiem - zdarza się, że unikam lustra, no wiesz, obrazu siebie, w nim, zamiast tego zdjęcie, zdjęcia.
Ja. Znasz swoją twarz, pamiętasz, wiesz o niej, jak masz zamknięte oczy ? Ty z zamkniętymi oczami ?
Kobieta, której nie ma. Znam, no, - znam. Nie wiem. Można to sobie wyobrazić. A!, przecież można popatrzeć w lustro przez przymrużone powieki, prawie zamknięte. Pewnie to robiłam, każdy to robi.
Ja. A znasz, widzisz swoją twarz, jak, no - choćby wtedy, jak się całujesz ?
Kobieta, której nie ma. Z Tobą ?
Ja. Wszystko jedno czy ze mną. Wtedy, gdy nie myślisz o czymś, o tym, co robisz, nie kontrolujesz siebie. Czy ją czujesz, wiesz jaka jest ?
Kobieta, której nie ma. Wszystko jedno ? Wszystko jedno czy z Tobą ? Misiu, jesteś perwersyjny. Ho Ho ! Czyżbyś chciał zobaczyć to, co Ciebie omija, nie dla Ciebie ? Taka zazdrość, studium odrzucenia ? Zaczynam się Ciebie bać !
Ja. Dlaczego, co takiego powiedziałem ? Co w tym złego ? Nie jesteśmy dziećmi, nie ja pierwszy, nie ostatni.
Kobieta, której nie ma. Jesteś teraz prymitywny.
Ja. Nie jestem, obracam w absurd to, co wklejasz w moje gadanie. Nie chciałem mówić o tym jak mnie całujesz, ale o tym, no o tym, co wtedy wiesz o swojej twarzy.
Kobieta, której nie ma. Taka delikatność, abstrakcyjność. Człowieku, nie rozumiesz, ze gadasz jak domorosły filozof ?
Ja. Znasz swoją twarz, znasz swój szept, oddech ? No, wtedy, jak Ciebie całuję ?
Kobieta, której nie ma. O Boże, no pewnie, że nie, to znaczy znam - tak, jak się zna, normalnie.
Ja. Normalnie ?
Kobieta, której nie ma. Normalnie, nie cuduj.
Ja. No dobrze, o.k. Znasz to, jak patrzę na Ciebie ?
Kobieta, której nie ma. Mówiłeś, że masz wtedy zamknięte oczy, to jak możesz patrzeć ? Zgrywam się. Chyba znam. Wiesz, że znam.
Ja. Nie wiem, chcę żeby tak było, chcę żebyś tak myślała.
Kobieta, której nie ma. O ! chcesz być lustrem. Nie za dużo myślisz ?
Ja. Nie za dużo, może Ty za mało ? A może ja taki za mały ? Ba ! Nie mogę się mierzyć z Twoimi wielkimi filozofami, artystami. Cóż tam ja.
Kobieta, której nie ma. O ?, Kiciuś ma kompleksy ? Miej sobie, ale nie moim kosztem. Co chcesz głasków? Zazdrosny jesteś ? Za mały rozumek, czy za mały penis ? Co ? Wychwalić, wypieścić ?
Ja. Jestem dla Ciebie ‘Pan Arlekin' Chwali, kocha, pieje, materiał do studium przypadku. Wracam Ci poczucie młodości, bo jestem idiotą, jak gówniarz kocham. To, że znowu młoda dupa jesteś ? Jesteś, kurwa, i bez tego młoda.
Kobieta, której nie ma. Wiem, jestem, Posłuchaj, dobry człowieku, błaznów, komplemenciarzy, zakochanych u mnie na pęczki. Naprawdę sądzisz, że dlatego ? Że to powód ? Głupi jesteś, bardzo głupi ! Nie, nie dla tego !
Ja. A dlaczego ?
Kobieta, której nie ma. Co ? Chcesz wiedzieć dlaczego ? Kurwa, nie wiem ! Złościsz mnie. Gdybym widziała, gdybym powiedziała dlaczego, to byś wywrzeszczał, że znam w tym lepszych od Ciebie !
Ja. To wiesz i nie mówisz, czy nie wiesz i nie mówisz ?
Kobieta, której nie ma. To mnie teraz wyłącz, podobno mnie wymyśliłeś, podobno mnie nie ma. Zresztą idę, znikam, spadam, spierdalam !
wtorek, 28 listopada 2006
Kobieta, której nie ma. Rozmowa pierwsza.
Ja. Nie wiem.
Kobieta, której nie ma. Czego nie wiesz, dlaczego nie wiesz ?
Ja. Nie wiem czy mam być.
Kobieta, której nie ma. A nie jesteś ?
Ja. Ja jestem, nie wiem czy Ty jesteś, czy mam w tym Twoim, idiotycznym niebyciu być, co o tym myśleć, kurwa, to farsa !
Kobieta, której nie ma. Oj, ale pieprzysz, co za idiotyzmy, filozofia grafomana, Misiu.
Ja. Nie mów tak, nie wygłupiaj się, wiesz o co chodzi.
Kobieta, której nie ma. Nie zmieniaj mnie, tak mówię, tak myślę. Nie mów, co mam mówić, ja sama wiem, sama.
Ja. Ty też mówisz, kpisz z mojego gadania.
Kobieta, której nie ma. Tak, mówię, co myślę, ale nie powiedziałam, że masz nie mówić.
Ja. Przecież Ciebie nie ma, jesteś wymyślona. Kobieta, której nie ma. Być może, nie wiem, nie wiesz, ale jak zaczniesz mnie wymyślać, pisać scenariusz, przestaniesz myśleć o mnie jak o kobiecie, będę scenariuszem.
Pemiętanie Ojca. Kawiarnie na Traugutta
Lubiłem bardzo spotykać się z Ojcem w kawiarniach. Gdy przenieśliśmy się do Łodzi (zacząłem studia) zdarzało się to znacznie częściej niż w szkolnych czasach. Dzwoniłem na Sienkiewicza, Jan (Ojciec) podawał nazwę kawiarni. Zmieniał co miesiąc, dwa ulubioną na nową. Przypuszczam, że stawało się tak, gdy znajdowało go za dużo znajomych, cenił sobie ciszę w przedpołudnia, czytał gazety, robił notatki, korekty. Niezapełnione jeszcze, dopołudniowe kawiarnie – te pamiętam najprzyjemniej. Kawiarniane kąty z Traugutta, Moniuszki, Piotrkowskiej. Zapach kawy, bulgoczący i syczący parą wielki ekspres, rzędy niezasiedziałych stolików. Stary już był, ja się spóźniałem, czasami On był za wcześnie. Wybierał miejsce na końcu sali. Na zawsze białym, blado poplamionym obrusie leżała pomięta paczka 'Sportów', rozłożona gazeta. Siedział zwykle pogodny, odkładał czytanie i witał się ze mną. Czynił to z uwagą, czasami z wybuchem radości. Dość, że czułem się zauważony i doceniony. Małą, dużą czarną podawano w szklankach ( filiżanki były wyjątkiem), pił bardzo mocną. Zawsze uśmiechnięty dla pań bufetowych, kelnerek – znał je z imion, mówił : 'o, teraz przyjdzie pani Krysia'. Do pani Krysi: 'proszę nadzwyczaj' , 'cudownie, tak, duża' lub ' proszę małą, to już dzisiaj trzecia, nie zasnę'. Pani wiedziała, ma być mocna, i taka była. Rozmowę zaczynał od: 'no co tam, nie masz zajęć, uważaj, Bracie, nie zawal czego, po co Ci kłopoty, będą się czepiać'. Zapewne nie wiódł nigdy systematycznego żywota studenckiego. Pełen poznawczych pasji, ciekawości świata, daleki był od abnegacji, ale czytał nie zawsze to, co było lekturą obowiązkową. Tak też przenosił swoje studenckie ucieczki do przedwojennych warszawskich kafejek na powątpiewanie w moją sumienność. O Warszawie, spotkaniach w 'Caffe' opowiadał mi na Chmielnej, 'Pod Kaktusami'. Przed wojną była w tym samym miejscu kawiarnia, nie wiem tylko czy to tam umówił się z Miriam, była to jego wielka miłość. Czy to też tam nie mogli być sami ( zgodnie z żydowskim zwyczajem przyszła z nią rodzina, na szczęście krewni siedzieli przy innym stoliku) ? Później pytał, co wypiję, dodawał :' może ciastko ?' Nie rozmawialiśmy. Były jeszcze inne pytania – jego, moje. Z rzadka trzy zdania na jeden temat. I tam nie znosił dyskusji, budziły w nim starego cynika. Mówił :'mój droogi !, ...' Tu padała faktografia, przykłady diametralnych poglądów. Dodawał jeszcze : 'jedni tak, drudzy tak, mój drogi , to trudne' Sam często nie miał rozterek, ponad filozoficzne dylematy – robił tak, bo kochał tak robić. Bardzo lubiłem spotykać się z Janem w kawiarniach, przychodził tam jego spokój, praca, zamyślenie.
Miłość Saikolizy
list od Trzeciego Ja Saikolizy:
jako Demon-NiePijący, raczej w Kaliskiej nie bywam... (za wyjątkiem poniedziałku 13.11, gdy około godz. 15, weszłam tam pytając o czarną teczkę, a kilka osób przy barze rozmawiało o jazzie - później, widząc Twojego bloga, pomyślałam, że byłoby to niezwykle zabawne "zrządzenie losu", gdybyś Ty okazał się jedną z tych osób. Dlatego pytałam o tą, a nie inną datę.)
poniedziałek 2006.11.13
14:53
Drzwi do Kaliskiej, oszklone – nie pytam niesiebie kto w niej, widzę – magia włażenia upadła. Siadam przy barze, w samym rogu, przy ścianie, pod cennikiem piwa. Obok mnie siedzi mężczyzna z długimi, białymi włosami i w długim, czarnym płaszczu. Zamawiam kawę po mojemu.
14:59
Słucham rozmowy o ‘pink freud’ – koncert ostatniego dnia listopada. Barman z bakobrodami zaprasza mężczyznę z długimi, białymi włosami i w długim, czarnym płaszczu (na koncert).
15:03
Jestem umówiony z R. Czekam, nie chcę czekać, nie chcę spotkania. Rozmowa o płytach, Stańce, Jazzie.
15:08
Widzę przez oszklenie drzwi kobietę. Wchodzi. Odmiana czekania, patrzę na nią, jest nieobecna, nie stąd, widzę ją pierwszy raz (nie pamiętam, że wcześniej widziałem ?). Czuję jakbym zmienił miejsce, przeniósł się do innej knajpy. Pyta o czarna teczkę, barmanka idzie na zaplecze, wraca. Nie słyszę co mówią. Chce ją zatrzymać, zapytać czy nie wypije kawy, herbaty. Wychodzi. Wtedy nie wiedziałem, że to ona, że będę czekać, że ona będzie czekać (tu nie ma kropki)
poniedziałek, 27 listopada 2006
Zapiski z Łodzi Kaliskiej
2001.11.28 godzina 21:31 Pada śnieg, zima zupełnie jak ta, pamiętana z dzieciństwa, biała, czysta. Piotrkowska obwieszona lampkami, sklepy reklamują święta, by te reklamowały sklepy. Siedzę przy wejściu, metalowy stolik zmarznięty od niezamykania drzwi, pachnie mrozem. Pusto – na dole tylko parę osób, w sali za wahadłowymi drzwiami połowa stolików wolna. Wsteczna utrata chwili
Ostatnia rozmowa z R. – piątek. Przez długi czas mówiłem – mówiłem, mówiłem, mówiłem. Zagadywałem czas, omijałem chwile – te niemożliwe, możliwe, niezauważone. Zła chwila – czas przesuwa się wstecz, wcale nie dla powtórzenia, nie dubel, nie poprawka – złośliwie, dla zmazania drogi – przebytej, a i tej, która była: możliwa, prawdopodobna, oczekiwana, chciana. Gra Diabła, nie okrutnego, a wrednego, małego, pokracznego. Nie zabiera, nie kradnie, nie niszczy, nie przeklina, a wrednieje. Gada do mnie: uuu, nic nie stracisz, umrzesz po tylu sekundach, po ilu miałeś umrzeć na początku rozmowy z nią, nie straciłeś czasu, życia ! Nie śmieje się, ani okrutnie, ani głupio – tylko dyszy – niedołężnie, ociężale – jakby zatrzymywał w gardle wymiociny. Wie, że nie z jego woli, jarmarcznej sztuki: nie stanie się, nie przyjdzie: rozmowa, uśmiech; nie pochyli się w moja stronę, nie wtuli się: ani w moje ciepło, ani w myśli, ani w uśmiech. Wie Diabeł, że to ja sam, osłupieję, zaniemówię, będę przeczekiwał, zamykał oczy, czuł ciężar – fizycznie, zwyczajnie – mdłości. Czas wraca, początek, nie pamiętam początku tylko dyszenie, mdłości. Chcę skończyć, odejść. Syndrom klamki – znam zdanie, ruch – ona wychodzi do kuchni, z korytarza, sprzed drzwi: kulawa magia klamki znika. Wychodzę. Jestem za rogiem, już inna ulica. Dzwoni, mówi o herbacie, kawie, ze jest senna, że już północ. Wchodzę do Kaliskiej. Piję małymi kieliszkami. Mdłości. Wychodzę, biegnę – czuję w gardle kwas solny, spirytus, sok wiśniowy. Moje mieszkanie. Siadam na krześle, już tylko niesmak i pamięć urojenia.
Kocham leworęczne kobiety
_ LEWORECZNA.KOBIETA 2006/11/22 13:30:41 bylam z Toba we wszystkich tych miejscach _
Romantyczność Saikolizy
Oto tekst, który otrzymałem od Saikolizy: Mianowicie pytam: gdzieś był i cóżeś czynił, w poniedziałek 13.11.2006, około godziny 15? Znając mnie przecież dobrze, Najdroższy Przyjacielu, nie licz na to, że ma potrzeba pozyskania tej informacji - wynika z pobudek romantycznych. Raczej chodzi tu o pewne eksperymenta. Spotkałem Saikolizę: tam, gdzie byłem w poniedziałek 13.11.2006, około godziny 15. Poznałem ją, Saikoliza poznała mnie, poznaliśmy się z Saikolizą.
Dłoń Saikolizy. Dotyk jej dłoni (moja dłoń) Dotyk mojej dłoni (Jej dłoń) Drzwi (z miejsca, gdzie byłem w poniedziałek 13.11.2006, około godziny 15). Kroki (moje i Saikolizy) Drzwi ( miejsce intymne, niczyje, nie moje, nie Saikolizy). Klucz (do drzwi niczyich) Intymność (nasza) Jej zapach ( nie pamiętam) Ubrania (moje, Jej). Dotyk (ciekawość, lęk, że jest urojeniem, ośmielenie, nieśmiałość). Zapach (jest dotykalny, dotyka). Dotyk(niematerialny, lekkość, zapach dotyku)
Saikoliza nie istnieje, choć odszukać można jej podpisy w przypisach do moich chwil. Nie wymyśliłem Saikolizy, kobieta, która była tam, gdzie byłem w poniedziałek 13.11.2006, około godziny 15 jest równie niematerialna, lekka, niezapamiętana jak myśl o Saikolizie. Saikoliza nie jest leworęczną kobietą
niedziela, 26 listopada 2006
Kartka z Piotrkowskiej
Czy widziałeś jak kończy się sierpniowy dzień na Piotrkowskiej? Koniec dnia zaczyna się dokładnie wtedy, gdy po raz ostatni czujesz ciepło słońca. Światło jest ostatni raz zupełnie jasne, przeźroczyste. Zauważasz, że cień domów podniósł się, jest nad oknami wystaw. Ostatni raz kończył się ostrą kreską, pod którą znajdowałeś odpoczynek dla oczu. Już w następnej chwili kreska rozmyła się, zostawała częścią popękanej faktury, jednym z załamań elewacji – na odbijane przez nią światło mogłeś patrzeć bez zmrużenia. Wypijałeś dwa łyki kawy, odwracałeś wtedy wzrok – w tym czasie cień odsłaniał szczegóły ścian, jaśniał na tle szarzejącego nieba. Zdążyłeś jeszcze zobaczyć odblaski w otwartych oknach, pomalowane ostatnim słońcem fragmenty dachów. Po następnych łykach kawy czekałeś na Noc. Kartki k.w.
W skrzyni fakira, cudaka nie znanego dotąd, można położyć się nie najmniej wygodnie - nogi zgiąć, podkurczyć, zasnąć. Sny wcale nieczarowne, niemagiczne - bezsenne.
sobota, 25 listopada 2006
Chwile Leokadii - powieść sentymentalna w odcinkach
1.
W oknie przejeżdżającego tramwaju Stan zobaczył sylwetkę Leokadii. Podbiegł do zatrzymującej się nieopodal taksówki, odepchnął wysiadającą z niej kobietę. Gdy jechał już za tramwajem serce łomotało mu niepewnością i zazdrosnym rozdygotaniem. Rozmawiali przed godziną przez telefon, pytał czy się zobaczą, odpowiedziała, że wraca dopiero nazajutrz, że nie ma jej w mieście. Kłamała. Dręczył siebie domysłami, podejrzeniami. Zawczasu opłacił kurs, zobaczył jak Leokadia wysiada na przystanku przy Niecałej. Szedł za nią, ukrywał się za plecami przechodniów. Wydało mu się, że serce pęknie od ciśnienia krwi przetaczanej rozgoryczeniem i poddenerwowaniem. Nie wytrzymał, podbiegł do Leokadii. - Dlaczego mi to robisz, dlaczego kłamałaś, dlaczego ? Szepnął wdychając i wydychając powietrze. - Co robię, nic nie robię ! Odparła Leokadia. - Dlaczego ? Stan ponaglił pytanie. - Dlaczego, ano dlatego, że jesteśmy postaciami z grafomańskiej powieści. Rzekła Leokadia i się popłakała. Niecierpliwa cierpliwość
R. dzwoniła dzisiaj, rano – spałem, dzwonek nie obudził. Siedziałem przy biurku, przed telefonem, jakby ten był na sznurku, jakbym nie mógł wyjść, zabrać telefon. Wpatrywałem się w okienko – czekałem, nie wiem, może to przypominały się tylko czekania. Pierw chrobot we wzmacniaczu, później zapala się okienko, później dzwonek, później jej numer. Wytrzymałem czekanie, nie odebrałem,- wyłączyłem telefon.
Rymy znalezione pod prysznicem
Snem chcesz zostać? to i będziesz lecz znasz przecie snu przedziwne przewrotności ich zawiłość nie ze snu jest bo swe źródło ma w jawności
I choć sny się w śnie śniewają to wszak jawność je ogląda i to ona, nie sen w sobie, snu jest źródłem jawność snu jest niewolnicą, jawność tęskni i tak z nagła, niczym sennie, narkotycznie, zauważa że się jeden naraz zdarza jeden w jednej, nie inaczej ale czasów jest i wiele tak jak nocy, jak wieczorów, i jak sobót, i jak niedziel prosto myśląc snów też wiele
sen, od samego już zadnienia uzależnia, nie od jawy lecz od śnienia samo śnienie jest potrzebne nie sen jeden, bo on złudą i ta jego jest natura, że gdy w jednym śnie jest śniący to drugiego nie pożąda
Snem chcesz zostać ? w jego śnieniu ? to założyć musisz wcześniej żeś nie jedna z owej śnienia przewrotności bo to zdarzyć się i może że gdy wejść do śnienia zechcesz ono z innym snem już w gości
Zapiski z Łodzi Kaliskiej
2001.11.23 02:44 Już niedługo świt, czuje jego bezduszne, mechaniczne, jasne światło - szyby są ciemne. Jeszcze za domami, za miastem. Kończy Noc, barmani liczą złotówki, butelki, klientów. To nagłe uświadomienie pustki, jeszcze zapełnia ją parowanie wódy, muzyka, uśmiech zasypaijącej przy stoliku dziewczyny, jest przed snem o nadziei na rozmowę, dotyk. Dziewczyna wstaje od stolika, podchodzi do baru, siada przy mnie. Widocznie jestem już dość obojętny, zimny. Pyta, czy wypijemy – pijemy. Nachyla się, czuję jej zapach, jeszcze jest w nim młodość, świerzość wody, mydła, kremu. Kropla perfum, pewnie tylko za uchem. Dym papierosów, bukiet piwa, wina, wódki – wolę myśleć, że to tylko powietrze nad barem. Nie jest ładna, może to tylko znak zamyśleń.
piątek, 24 listopada 2006
Rumianek i konwalia
Zieleń, dzień zieleni, zielonego deszczu, pierwszy dzień rozliścionych drzew, przed późnym wieczorem, deszcz, zielona eteryczność odbijana w zkałużonych chodnikach, ulicach. Czułość ? wyczulenie, uważność, dotyk jak odkrywanie myśli, czucia, doświadczanie nieskończenia, znika poczucie czasu, kształtu, zapach jest dotykiem (fiołki, konwalie ? jej włosy i rumianek)Picie ? kieliszek, ostatni przed wyjściem, przy barze, Ona tańczy, w mglonych, jeszcze nie pijanych przypominaniach. Ulica Marzycieli, nie, nie wiem czy jest, a może jest nią Piotrkowska, przed ranem, przed godziną spania, nierealna, pusta, donikąd, zapominam, że idę, że jest mieszkanie. Marzenie o lekkości, czerwcowym wieczorze(słońce podobnie nisko).
Szept Diabła
Napis na zakurzonej szybie. Czytam za dnia, przed wejściem do mieszkania. Szept: niczym ogłoszenie drobne, na początku szpalty:
„jestem pod Twoim oknem, czytałam, czytam Twój list, czekam”
Zasypiam. Zaoknie ciemne, zdeszczone szyby. Gaszę lampę, szyba już nie odbija mojego wpatrzenia, wyraźnieje podwórze, jest puste, nikt nie czeka.
Szept, szyderczo cichy, z zamysłu nie wyraźny, jawnie złudny. Ona, czeka, zna moje myśli, czytała list, do Jej liter, do jej myśli. Diabeł mówi, że mam słuchać, czekać, że znajdzie we mnie potęgę umysłu, liryki, mądrość, siłę, że znajdzie mnie Mocarza, Supermena.
Pije kawę, lurę, zgotowaną z pośpiechu, dla zaćmienia wódy, pijanej rozmowy z Panienką, z Jej szukania w kobietach – obcych, mdłych, sfrustrowanych – bliskich jedynie z pory dnia, miejsca, uciekania.
Naiwność – ta jest siłą jeśli zachowuje się ją ze świadomością bezbronności. To i wysyłam do Niej list, piszę o Nocy, o kroplach na parapecie,- jak Jej kroki, jak nasłuchiwanie, piszę, wołam – z naiwności wierzenia w znaki, nieświadomie czytane, nieświadomie ich pisane.
Mądrzy ludzie mówią wtedy o projekcji, myśleniu życzeniowym, kompensowaniu dysonansów.
Zastanawiam się nad listem do Niej, jak napisać, by czytany postronnie był niezrozumiały, nie miał adresów, dat. Naiwność Diabła.
czwartek, 23 listopada 2006
Radość o wieczornym poranku
Wstałem dopiero co, od tygodnia noc jest w dniu, a noc, to noc. Posłałem łoże, miejsce moje już ogarnięte, schludne, elitarne. Tuu za olejakiem, udaje, że jej nie ma. Radość poranka ! Prysznic, kwadrans na wysuszenie włosów, przejrzenie kartek. Wyjdę ! Na kawę, na pomyślenie, na pisanie książki. Radość, dawno już nie pisałem, zajmowało mnie zarabianie na pisanie, niestety – nie potrafię nawet tego robić beznamiętnie, to i zajęte tym były i moje półkule. Święto ! Wyjdę, jakbym wydostawał się z zesłania, a przecież po godzinie patrzenia na ludzi zatęsknię za jaskinią, wrócę do niej jak do świątyni ! Zapiski zasłuchania - Waters of March
"Waters of March", Eliane Elias, mocne akordy i liryczna fraza, to dziwny jazz, ożywczy, pulsuje inaczej. Tak, lubię Jobima, a zwłaszcza jej wykonania. Teraz "Sabia", opowiadanie o opowiadaniu, to, co mylnie w jazzie nazywa się dystansem, to emocje znajdywania emocji, wracanie do tematu, odnajdywanie, jak wracanie do spamiętań chwili, nie jej samo pamiętanie. Pamiętasz wiosnę, jej początek, zwiastun? Koniec marca, pierwsze dni kwietnia. Ciemne chmury zbierają się do pierwszej burzy – domy i ulice jasne, bywa, że i oświetlone przez słońce, które znalazło sobie miejsce między bryłami granatu. Wiosenna burza – rytuał oczyszczenia, zmycia szarego śniegu, zapiaszczonych chodników, zimowych liści ( błyskawice i grzmienie przychodzi, nie od razu – po tygodniu, czasami dopiero w maju, czerwcu )Pamiętasz ulice ? Domy zupełnie białe na tle nieba (a to przecież niebo zwykle jaśniejsze od domów !) – to ciepły obraz w coraz cieplejszym powietrzu W kałużach chmury rozjaśnione drugą stroną nieba, zasłonecznione. Ludzie ? Ha ! młodsi, już w płaszczach letnich, kurtkach – bez szalików, czapek. Gdzieniegdzie tylko z nawyku, bez wiary w ciepło założony kożuch, czapka zsunięta na tył głowy. Pamiętasz swoje zmęczenie ( zimą, czekaniem na ciepło ). To poczucie, że trzeba nowej siły na przyjecie wiosny ( uśmiechasz się wtedy )
Opowiadanie doskonałe - list S.Holmesa
Drogi, Szanowny, doktorze Watsonie, dzisiaj, w wewnętrznej kieszeni marynarki, w szukaniu notatek znalazłem kartkę pocztową. Nie pamiętałem jej, była nieznana i do mnie. Kobiece litery, okrągłe, pochylane nieznacznie w prawą stronę. Pisały zdanie:
„byłam z Tobą we wszystkich tych miejscach”
Szukałem, zacząłem szukać, miejsc, w których byłem sam, a nie zdawało się, ze tylko tam ja. Znajdowałem je jak kartki w kieszeni marynarki – nie na teraz, nie o mnie. Zdanie napisano wzdłuż przekątnej pocztówki – z dołu ku górze. Podpis w prawym, dolnym rogu, równoległy do krawędzi. Podpis:
„Leworęczna Kobieta”
Słowa, które w złączeniu z miejscem ich napisania, czasem, przypisaniem im wysłowionej użyteczności przestają być rzeczownikami (jeśli nimi były) stają się zjawami, zjawiskami - od zjawiania, od zaistnienia – nie statycznie, nie statecznie. „Leworęczna Kobieta”. Nie kojarzenie, nie szukanie w notatkach, przypominaniach – odczuwanie, że choć to słowa ze słowników, to stały się niezależne, poza rozumieniem, poza słownikiem – stają się same z siebie opowiadaniem. Są nim, choć to zjawa bez słów, a o one same już nie są słowami. Chcę odkleić z wyobrażeń wątki, pomyślenia – bez naiwnej obawy, że rozwikłają tajemnicę zdziwienia, przestaną być zdziwieniem. W tym też jest i istota opowiadania doskonałego, nie ma ono końca, odpowiedzi stają się pytaniami. Pierwszym było pytanie o powód, dla którego do podpisywania się, do nazywania siebie użyto określenia ‘Leworęczna’. Wobec łatwości udzielenia nań odpowiedzi powstało pytanie o moje tym faktem zdziwienie. Stało się jasne, że uwagę zwróciła nie tyle leworęczność, a wpisanie do podpisu ręki, a wcale nie dlatego, że to ona składała podpis podpisując się niejako nazywaniem siebie. Czy jest to możliwe, ze urzekło mnie odwołanie się do dotyku ? Czy to możliwe, że odczułem istotę poznawania, które to jest przecież niczym innym jak rozszerzaniem pojęcia dotyku ? Czy uległem prowokacji ? – tyle doskonałej, co nie dającej się odmierzyć analitycznym dociekaniem. Czy jest to Twoim zdaniem regresja mojego intelektu, czy też przeniesienie go w zupełnie inną jakość? Wieczorem udałem się na kawę, do kawiarni. Patrzyłem na siedzące tam kobiety, jak się domyślasz, nie spodziewałem się, że odnajdę Nadawczynię pocztówki, data stempla, jak i miejsce wysłania pozwalały mieć pewność, że jest poza Łodzią. Chciałem dokonać myślowego eksperymentu, wyobrazić sobie jak owe podpisanie może stać się opisem kobiety. Patrzyłem na ich dłonie – na filiżankach, w dłoniach kochanków. Nie znalazłem tam kobiety leworęcznej, zastanowiłem się czy przeniesienie kierunku, sprawności z prawej na lewą stronę jest odczuwalne dla obserwatora, czy jest czegoś znaczącego znakiem. Wtedy też zrozumiałem sedno podpisu ! Drogi Watsonie, zapewne domyśliłeś się już, owa kobieta jest po drugiej stronie lustra ! – stąd to gdy siedzi naprzeciwko ujmuje filiżanką lewą ręka, choć przecież jest to ręka prawa ! Przeszukaj zatem bacznie przestrzenie za lustrami – niebawem wracam.
S.Holmes |